Sklep

{08/2019}

Jest dobrze.
Rozmowa z Ladaco

W zimny poniedziałkowy wieczór umawiamy się w warszawskiej klubo-kawiarni „Hucpa”. Na pięć minut przed spotkaniem dostaję sms-a: „Spóźnię się 5 min”; pięć minut później Ladaco, czyli Rafał Benedek staje w drzwiach i rozbraja mnie swoim „Przepraszam, jednak jestem na czas”. Chyba pierwszy raz zdarza się, że ktoś przeprasza mnie, że się nie spóźnił. Rozmowę zaczynamy od tego, że „Hucpa”, zdaniem Ladaco świetnie nadawała by się na tytuł jego nowej płyty.

Powiedz coś o albumie Pierwsze Primo i o tym skąd bierze się twoja muzyka.

Wiesz, jakoś tak wyszło, że muzyka była mocno obecna w moim życiu – właściwie była zarazem tłem i przedmiotem domowych bitew. Moja mama kazała wyłączać, tata pogłaśniał. Babcia ściszała, dziadek pod jej nieobecność wyciągał garnki z szafy i budowaliśmy perkusję. Ciekawe – uświadomiłem to sobie właśnie teraz – po stronie muzyki stali w mojej rodzinie Panowie. Panie ściszały. I… – głośno myślę – może miały rację?

Taki podział ról damsko-męski na tle muzycznym?

Nigdy o tym nie myślałem, ale wychodzi na to że to chłopcy w rodzinie cisnęli muzę. Sztandarowy przykład, mój wujek Janek Benedek, gitarzysta, kompozytor, który był motorem, wraz z Muńkiem,  starego dobrego T.Love. Kiedy w radio leciała „Warszawa” było mi miło, bo „leciał wujek”. Imponował mi – do tego stopnia, że wstydziłem się przed nim mojego muzykowania.

Czyli muzyczne tradycje rodzinne są.

Coś tam jest. Ale nie przeceniałbym ich wpływu. W dzieciństwie grałem na pianinie, potem w podstawówce uczyłem się też grać na gitarze klasycznej. Po mniej więcej roku nauki zrezygnowałem, bo nauczyciel, swoją drogą bardzo miły Pan, nie pokazał mi przez ten czas ani jednego akordu. Więc poprosiłem tatę, żeby już więcej mnie nie wysyłał na te lekcje i kupiłem książeczkę z piosenkami The Beatles, których nauczyłem się dość szybko. Od tego czasu byłem samoukiem i tak zostało do dziś.

Czyli taki samouk lekko dokształcony. I jak od tego grania na gitarze przeszedłeś do robienia własnej muzyki? Pytam, bo to nie jest wcale takie oczywiste.

Ja w ogóle rzuciłem to wszystko, granie itd., na bardzo długo. Zajmuję się projektowaniem graficznym, prowadzę studio komunikacji wizualnej Type2, ale jakiś czas temu znowu wróciłem do muzyki. Dość szybko zacząłem pisać własne piosenki, ale z pisaniem w języku polskim wcale nie było od razu łatwo, poza tym wstydziłem się śpiewać. To chyba taki motyw, który ciągle powraca w rozmowach z muzykami, którzy piszą po polsku, że to nie jest ewidentne ani proste, jeśli porównywać z językiem angielskim. Ale żadnego języka nie znasz tak, jak swojego, a moim jest polski. Dla mnie problemem nie było pisanie po polsku tylko pisanie szczerze po polsku. Znalezienie swojego głosu; miejsca z którego można mówić nie popadając w zbyt duży banał, patos ani zbytnią ironię. Właściwie do dziś szukam tego miejsca.

Coś tam już znalazłeś. Moi znajomi chwalą twoje teksty.

Dużo ludzi chwali moje teksty i to jest bardzo miłe. Staram się, żeby nie było lipy, żeby zacytować klasyka kulturystyki (Robert Burneika — przyp. red.), a wychodzi jak wychodzi. Teksty piosenek to w ogóle ciekawy gatunek, dość skodyfikowany. Większość piosenek opowiada o miłości lub samotności. U mnie tematy oscylują wokół tych właśnie klasyków z wycieczkami w rejony dziwne, a wszystko to doprawione jest sporą nutą nostalgii lub ironii. A poza tym w moich tekstach jest bardzo dużo smutku. Tak jakoś mimowolnie wychodzi. Im jestem starszy, tym ironii mniej, a nostalgii więcej.

Czemu tak jest?

Myślę, że może to mieć związek z tym, że ironia, oprócz tego że jest pewnym punktem widzenia na świat, jest też pozą, unikiem, osłoną, za którą można się schować. Czyli to jest coś, czym można przykryć tę wkładkę mięsną, emocje itd. Generalnie, odrobina ironii i dystansu jest chyba OK; to też mrugnięcie okiem do tych, którzy myślą podobnie.

Czy to prawda że ostatnio straciłeś słuch?

I tak, i nie. Umówiłem się do nowego dentysty na standardowy zabieg czyszczenia zębów. W ramach tego usuwa się kamień nazębny ultradźwiękami. No więc usuwają mi kamień, i strasznie ten przyrząd piszczy, do tego stopnia, że zapytałem w przerwie, czy słyszała o tym, co działo się w zeszłym roku na Kubie, gdzie amerykański personel dyplomatyczny został zdziesiątkowany po tajemniczych atakach dźwiękowych niewiadomego pochodzenia. Podejrzenia padły jak zwykle na Chińczyków…

Widzę, że śledzisz wydarzenia na świecie.

Nie no, to była taka ciekawostka. W każdym razie wracam do domu i piszczy mi w uszach jak cholera. Myślę: przejdzie. Następny dzień: to samo. Tak jak na filmach: wybucha bomba, pył, cisza, a potem pisk. I pisk. I pisk. U mnie to było non stop. Trzeci dzień mówię nie, finito, ja pie*****, rozwalili mi głowę. Dostałem skierowanie do Światowego Centrum Słuchu w Kajetanach a tam BOOOM, zdiagnozowana nagła głuchota, utrata słuchu w wysokich częstotliwościach i szumy uszne. Nikomu nie życzę, a jak ktoś jest muzykiem to wiadomo.

I wyleczyli cię?

Częściowo tak. Wsadzili mnie do szpitala, brałem sterydy przez prawie trzy tygodnie, próbowali z komorą hiperbaryczną i trochę pomogło. Ciągle coś popiskuje, ale staram się o tym nie myśleć. To chyba jeden ze sposobów na to, żeby wyzdrowieć: metoda wyparcia. No i efekt placebo, polecam wszystkim, którzy mają możliwość skorzystać, bo to naprawdę działa. Reasumując, to była ciekawa przygoda, taka podróż do wnętrza własnego ucha, która w pewnym sensie utwierdziła mnie w moich wyborach. Po epizodzie z głuchotą wiedziałem, że jestem muzykiem.

Lubisz uprawiać sporty? Akcja teledysku do piosenki „Jest dobrze” dzieje się na siłowni. O co w tym wszystkim chodzi?

Żebym ja to wiedział… Sporty lubię, chyba z resztą z tego samego powodu, dla którego lubię alkohol, chwilami może nawet za bardzo. Te endorfiny, jakiś rodzaj oderwania na chwilę od spraw bieżących i uspokojenia, który się z tym wszystkim wiąże. Jeśli chodzi o teledysk to lokalizację wybrała moja przyjaciółka i reżyser, Aga Beaupré. To jest taka nietypowa siłka w centrum Warszawy, urządzona we wnętrzu w którym przed wojną mieścił się bank, a podczas wojny siedziba gestapo. No generalnie miejsce z klimatem dosyć specyficznym. Ja akurat tak dużo na siłce nie przesiaduję, głównie chodzę na basen. Z tym klipem to dosyć specyficzna historia. Wyszła z tego anegdota o narcystycznym,  gospodarzu imprezy, który przerzuca żelazo, kręci się roznegliżowany po saunie w poszukiwaniu ładnych pań, pije mleko, nosi białe skarpety i generalnie jest trochę nerwowy. Nie jestem pewien czy to wierny i adekwatny portret mojej osoby, ale jakoś tak wyszło.

Ten klip i twój pseudonim artystyczny – „Ladaco”, mogłyby sugerować, że twoja twórczość obraca się w konwencji lekkiej a może nawet żartobliwej. Z tego co widzę jesteś wesołą i pogodną osobą. Mimo to w twoich tekstach jest spora doza powagi i melancholii. W gruncie rzeczy jest to bardzo poważny album o związkach, miłości, samotności i po prostu o życiu.

Tak, to prawda. Lubię żartować i postrzegam świat przez pryzmat ironii. Ale jednocześnie jestem w głębi duszy melancholikiem i po części dowiedziałem się tego z własnych tekstów. Mimo wrodzonej wesołości mam wrażenie, że nasz pobyt na Ziemi w wypożyczalni kaset video trzeba by postawić gdzieś na granicy działów „komedia”, „dramat” i „dla dorosłych”. Rodzimy się, żyjemy i umieramy na małej wirującej planecie, która – jakby na to nie patrzeć – jest po prostu kawałkiem skały wypełnionej płynnym, rozgrzanym do czerwoności jądrem. Planeta ta orbituje w pewnej zagubionej galaktyce, jednej z wielu, a nazwa tej galaktyki – „Droga mleczna” to dosłowne tłumaczenie z angielskiego nazwy pewnego smacznego batonika. Czy to nie cudowne i smutne zarazem?

Absolutnie! A jak to jest pracować w pojedynkę? Sam śpiewasz, piszesz teksty i produkujesz swoją muzykę.

Tak. To się wzięło z konieczności, a nie z wyboru. Bardzo lubię grać w zespole, i w ogóle współpracować z innymi ludźmi. Mimo że całą płytę zrobiłem sam, uważam że najlepsze rzeczy powstają, kiedy ludzi jest więcej. Wraz z moim serdecznym druhem Remiczkiem, tworzyliśmy skład Wujki, potem jeszcze był jeden skład, ale zespół się rozpierzchł, bo jego główni członkowie założyli klub Karowa i zabrakło czasu na próby. Tworzenie muzyki wymaga czasu i zaangażowania, podobnie jest ze wszystkim. W pewnym momencie musiałem wziąć sprawy we własne ręce, bo bardzo chciałem grać. Oznaczało to tworzenie muzyki samemu, w oparciu o domowe studio.

Mam jeszcze pytanie, o piosenkę Puste Flakony. Powiedz coś więcej.

To jest piosenka o miłości. A właściwie o śladach po miłości, jakimi są właśnie puste flakony po perfumach zalegające na półce w łazience.

Fot. Andrzej Wencel